Strona główna
Wspomnienie o trenerze

Tadeusz Gwiżdż (ur. 5 grudnia 1930 w Lidzie dawne województwo nowogródzkie, zm. 20 listopada 2002 w Słupsku) nieodżałowany trener, nauczyciel i wychowawca młodzieży, był i jest nadal we wspomnieniach postacią nietuzinkową w słupskim sporcie.

Szkoleniowiec Zrywu, Palestry, Czarnych, Gwardii i Gryfa. Wychował całą plejadę znakomitych siatkarzy. Jego wychowankowie występowali w reprezentacji Polski, bronili barw wielu pierwszoligowych klubów.

Za swoją wieloletnią i solidną pracę był nagradzany wieloma odznaczeniami m.in. Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Złotym Krzyżem Zasługi, Złotą Odznaką Związku Nauczycielstwa Polskiego i Medalem Komisji Edukacji Narodowej.


Tadeusz Gwiżdż, nieodżałowany trener, nauczyciel i wychowawca młodzieży, był i jest nadal we wspomnieniach postacią nietuzinkową w słupskim sporcie. Wykonał ogrom pracy w sekcji siatkówki chłopców w Palestrze, odnosząc sukcesy na polskich parkietach. Dzięki niemu było głośno o Słupsku w światku siatkarskim, a jego wychowankowie byli cenionymi zawodnikami w najwyższej klasie rozgrywkowej o Mistrzostwo Polski.



Na zdjęciu: Drugi od lewej Tadeusz Gwiżdż


W obecnych czasach, gdy zespoły posiadają zespoły działaczy, Tadeusz Gwiżdż był sam sobie sterem i okrętem. Prowadząc słupską Gwardię uzyskał z nią II-ligowe szlify, co było największym osiągnięciem tej dyscypliny w naszym mieście.

„Rudy" (ksywka trenera), znany był z twardej ręki, kąśliwego słowa, ale wszyscy go uwielbiali. Niegdysiejsi zawodnicy, wychowankowie trenera Tadeusza są dziś ludźmi wykształconymi, piastującymi godne stanowiska. Można ich spotkać na różnych kontynentach, ale zawsze z sentymentem wspominają swoje miasto i swojego wychowawcę.

To był mój mistrz - mówi z satysfakcją Piotr Zduński. - Byłem jego uczniem, a pod koniec jego życia także przyjacielem.

Jestem szczególnym przypadkiem, ale pokoleniowo takich ludzi jak ja, zawdzięczających Tadeuszowi wiele więcej niż dobre przegotowanie zawodnicze, była spora grupa. Przejąłem od niego bardzo dużo i to, co osiągnąłem sam w sporcie, nie tylko w siatkówce, to, że wychowałem wspaniałych zawodników, jest także w pewnej mierze zasługą Tadeusza. Każdy, kto zetknął się z jego osobowością, widzi postać trenera i wychowawcy z innej perspektywy, ale wszyscy są świadomi jego twardej, męskiej szkoły. To były inne czasy, inne sposoby pracy, które dzisiaj są nie do pomyślenia. Nie ulega wątpliwości jedno - to był człowiek wielkiego serca.

Mam szczególne prawo, by mówić w ten sposób. Wychowywałem się sam, zanim poszedłem do szkoły średniej. Nie miałem żadnego wsparcia, żadnych źródeł utrzymania. O tym wiedział Tadeusz. Przyjął mnie na trening i od początku przejął się moją sytuacją, tym, że sam się utrzymuję, pracuję i robię wszystko, by uciec od takiej instytucji, jaką jest dom dziecka. Gdyby nie wsparcie T. Gwiżdża, nie wiadomo jak ustawiłbym swoje życie, a nie tylko karierę zawodową.

To przeogromna osobowość, nie tylko sportowa, zasłużony Słupszczanin, który ze swoimi chłopcami przez ponad 30 lat osiągnął szczyty Mistrzostw Polski. Przede wszystkim to przyjaciel i wychowawca, i w tym dopatruję jego wielkości. Był prawdziwym człowiekiem: silnym, stanowczym, wytrwałym, ale jednocześnie wrażliwym, o wielkim sercu. Odczytywany przez nas, jako ktoś niedostępny, silną ręką trzymający dyscyplinę, stanowił wzór męża i ojca, kochającego bezgranicznie rodzinę: ukochaną żonę Kitkę, syna i dwie córki. Z tej miłości do najbliższych czerpał swoje siły. Potrafił łączyć obowiązki zawodowe z rodzinnymi, które zawsze stawiał na pierwszym miejscu. Prowadząc zajęcia na obozie sportowym, gdy zaistniała potrzeba wyjazdu z synem do szpitala, potrafił tak wszystko zorganizować, że nie zaniedbał ani nas, ani swojego dziecka. Pamiętam, jak to wszystko pękło po śmierci jego żony. Dla nas młodych było niezrozumiałe to, jak o niej mówił. Ona była jego światem. To także świadectwo jego wielkiego serca. Gdy jej zabrakło i spotkało się Tadeusza na ulicy, jawił się nam całkiem słaby, bezradny, zagubiony - podkreśla Piotr Zduński.

Dla mnie Tadeusz Gwiżdż był podstawowym wzorcem i pierwszym trenerem - wspomina Bronisław Siluk. Kiedy rozpoczynałem przygodę ze sportem w szkole podstawowej, miałem problemy kondycyjne. Rosłem dużo szybciej niż moje mięśnie, moja koordynacja ruchowa była nie najlepsza, ale dzięki Tadeuszowi, którego metod wtedy nie rozumiałem, doszedłem do wspanialej formy.

Był w swej wyjątkowości zwykłym człowiekiem, stąd moja dwubiegunowa ocena trenera Gwiżdżą. Młodzież zawsze widzi w dwóch kolorach i wtedy, gdy oceniałem jego metody pracy trenerskiej i wychowawczej mówiłem „tak" albo „nie". Teraz rozumiem więcej, po latach odnajduję sens w jego kontrowersyjnych wówczas formach pracy. Na pewno, to co robił, robił z pełnym zaangażowaniem. Wszystko w życiu miał poukładane. Nie było kolizji na styku rodzina - praca. Jedno nie działo się kosztem drugiego.

W przypadku Tadeusza na uwagę zasługuje jego opiekuńczość. Kiedy byłem młodym chłopcem, odnosiłem wrażenie, że jest nieprzyjemny, oschły, ale z perspektywy czasu wiem, że to tylko sztuczna poza. On nas prowokował do samodzielnych postępowań. To było przez niego kontrolowane, ponieważ dzięki temu sprawdzał naszą odporność na stres i wytrzymałość. Często jego ostre uwagi wzbudzały w nas, młodych buntownikach, chęć udowodnienia, że jesteśmy w stanie wykonać najtrudniejsze zadania. Kto nie wytrzymywał - odchodził, ale dzięki tej twardej szkole pozostawali najlepsi. Nie ma bowiem sensu inwestować przez lata w osobę, pozbawioną charakteru.

Tadeusz Gwiżdż miał szczególny dar oceny czy ktoś nadaje się do sportu czy nie. Kiedy przez pierwsze dwa lata w ogóle nie grałem, a tylko odbijałem piłkę, miałem ochotę odejść i powiedziałem o tym trenerowi. Przyjął moją decyzję ze spokojem, ale nie omieszkał porozmawiać z moim ojcem, który skwitował sprawę jasno: będziesz chodził. Dzięki tym dwóm ważnym osobom jestem dzisiaj tym, kim jestem. Wracając z dalekich podróży po świecie, odwiedzałem Tadeusza po to, żeby porozmawiać ale także z nim pobyć, czym za każdym razem był wyraźnie wzruszony.

Bardzo mi pomógł w życiu
. Gdy zdawałem na AWF do Warszawy, za­brakło mi 1 punktu, by dostać się w pierwszym naborze. Konkurencja była wyjątkowo silna. Dowiedział się o tym Tadeusz Gwiżdż. Był zaskoczony, ale jak zwykle niezawodny. Odkrył, że nie zaliczono mi dodatkowych punktów za rozgrywki drugoligowe i rozpoczął podróż do Bułgarii wcześniej niż planował, by z moim podaniem udać się do federacji, podstemplować je i zawieźć na AWF z odwołaniem. Dzięki temu zostałem przyjęty z puli rektorskiej w tym samym roku. Tadeusz znał ścieżki, znał ludzi i chciał pomagać.

To szczególna postać
- kończy wspomnienia Bronisław Sulik.

W 1972 r. przyjechałem do Słupska jako stypendysta
i zacząłem pracę w Technikum Mechanicznym. Tak wspomina początki współpracy i przyjaźni z Tadeuszem Gwiżdżem Roman Furs. Mało tego, gdyby nie Tadeusz nigdy nie byłbym trenerem siatkówki. Kiedy zobaczył, że ma przed sobą zapaleńca w mojej osobie, pogonił mnie do pracy, a tej mu nie brakowało. Prowadził juniorów młodszych w Palestrze, juniorów starszych w AZS i seniorów, więc potrzebował asystenta. Przekonałem się o tym, gdy przychodziło mi spędzić noc na sali, ponieważ nie opłacało się chodzić do domu.

Tadeusz traktował mnie nie tylko jako swojego współpracownika, ale jako członka rodziny. Do tego stopnia, że gdy przychodziły moje imieniny, a byłem wtedy sam, i trzeba było przygotować kolegom z pracy kawę i jakieś kanapki, to Tadeusz tylko się uśmiecha! i mówił: nie martw się, Kitka się tym zajmie. I tak było. Przygotowała trzy tace kanapek jako prezent dla mnie. To była wspaniała kobieta. Byłem sam, więc jego rodzina, pełna ciepła, stała się moją rodziną.

Współpracowałem z nim tylko rok. Ponieważ Tadeusz znał środowisko AZS, prowadził tam juniorów starszych, wiedział, że ówczesna Wyższa Szkoła Nauczycielska potrzebuje pracowników i natychmiast mnie polecił. Dzięki niemu trafiłem do szkolenia centralnego i przez 12 lat byłem drugim trenerem reprezentacji Polski juniorów. Praktycznie Tadeusz, ustawił mnie i moje życie, jemu zawdzięczam wszystko. Gdyby nie on, to nie zajmowałbym się siatkówką i nie pracowałbym na uczelni, jednak na jego pomoc trzeba było sobie zasłużyć. Był człowiekiem niezwykle wymagającym.

Jest jeszcze jedna osoba, dzięki której osiągaliśmy wyniki. To Jan Szumski. To on, z Tadeuszem był pasjonatem sportu. AZS miał tak dobre warunki pracy, bo miał niesamowitego Jana. Tadeusza miałem na sali, a poza nią J. Szumskiego. Dzięki takim ludziom istniał sport na wysokim poziomie, bez nich zaczął upadać.

Od Tadeusza nauczyłem się, że w pracy i w życiu trzeba kierować się jasnymi, twardymi zasadami. Na naganę i pochwałę trzeba sobie zasłużyć, by w żadnej sytuacji nie stracić poczucia sprawiedliwości. Dyscyplina punktualność, wymagania, konsekwencja w pracy - to atuty człowieka o którym mówimy - dodaje Wiesław Roguszczak.

Te cechy są podstawą pracy trenerskiej w ogóle. Tadeusz dawał z siebie wszystko co miał najlepszego, ale jego podopieczni odpłacali mu tym samym. Tadeusz załatwił internat, stypendium, przyniósł wałówkę komuś, kto chodził głodny, bo w domu się nie przelewało. W ten prosty, ludzki sposób budował swój autorytet.: codziennym życiem, postawą, a nie słowem bez pokrycia. Dla T. Gwiżdża za słowem musiało iść działanie. Wtedy było ono ważniejsze od pieniędzy.

W słupskim sporcie pojawiali się wybitni trenerzy, ale mało było takich, którzy zasługiwali na to, by stawiać ich za wzór przyszłym pokoleniom. Tadeusz Gwiżdż należał do tej wąskiej grupy ludzi, pozostających w sercach i pamięci wielu osób, którzy mieli zaszczyt się z nim zetknąć.

Bożena Bugańska



(echoslupska.pl)





Copyright © TurystycznaPolska.pl All rights reserved.
PHP-Nuke © by Francisco Burzi. This is free software, and you may redistribute it under the GPL.